wtorek, 21 listopada 2017

SAL SODA (1)

Korzystając z tego że w domu cisza i internet (!), bo dzieciarnia śpi, a mąż był kochany i modem zostawił, wpadam, żeby szybciutko przedstawić Wam pewną panienkę.

Panienka na tamborek wskoczyła mi nieco znienacka. Nieczęsto mam okazję i ochotę sięgać typowo dziewczęce wzorki. Jednak mam wśród najbliższych pewną małą baletnicę i już dawno chciałam coś dla niej wyhaftować. Kilka wzorków miałam na oku i w planach na bliżej nieokreśloną niedaleką przyszłość - czyli na nie wiadomo kiedy, bo chciałam w tym roku skupić się już tylko na świątecznych haftach :)
Ale jakoś nigdzie nie wpadłam na wzory dziewczynek z tej serii, zobaczyłam je dopiero u Magos. Świetnie pasowały mi do koncepcji, tak więc zdecydowałam się zapisać na SAL. Zawsze to niezła motywacja, jak się człowiek nie zmaga w pojedynkę :)



Na pierwszy ogień poszło dziewczę różowe. Nie mogłam się powstrzymać i wyhaftowałam, jak tylko dostałam wzór, tak więc panienka czeka już troszkę na prezentację ;) Magda nie narzuciła nam kolejności, więc zaczęłam od tej, której poza wydawała mi się najwdzięczniejsza. Do tego wybrałam kanwę w różowe serduszka, którą dostałam kiedyś od Carpediem. Wyszło słodko, aż zęby bolą, ale chyba fajnie ;)

Nigdy wcześniej nie haftowałam wzorów SODA, takie one niby ładne, ale jakoś nie do końca są w moim guście. A tu proszę,  niepodzianka - okazały się tak przyjemne i odstresowujące, że sięgnę pewnie jeszcze po niejeden :) Serio, dawno nie miałam takiej frajdy z haftowania, dosłownie robiło się samo :)

A tymczasem...
... u mnie świąteczne przygotowania w pełni :)
Pozdrawiam :)

niedziela, 12 listopada 2017

Co to dużo pisać  - mnóstwo czasu minęło od ostatniego posta. I sporo się przez ten czas u mnie działo. Wrzesień zaczął się przeprowadzką i ... rozbitym autem. A właściwie rozbite auto skutecznie nam tą przeprowadzkę opóźniło. Wina niby nie moja, ale wiadomo jak jest. Jechałam tylko zawieźć dziecko do przedszkola. W dodatku miałam do niego kilkaset metrów i jedno skrzyżowanie, więc z reguły chodziliśmy na piechotę. A tu pierwszy dzień po wakacjach, ja miałam coś do załatwienia na mieście, więc mówię do dzieciaka: "wsiadaj synuś, będzie szybciej". No i nie było. Szczęśliwie ucierpiało tylko auto. Do tego doszły boje z firmą ubezpieczeniową, które ciągnęły się dość długo. Firma duża i znana, a człowiek co chwilę udowadniał, że wielbłądem jednak nie jest. Ech, mówię Wam to był wyjątkowo długi miesiąc. Do tego doszedł nam przeprowadzkowy rozgardiasz, zmiana przedszkola, zapalenie oskrzeli u dzieciaków. Moc atrakcji mówiąc krótko. Teraz, już w nowym miejscu mam tylko przenośny internet, który w dodatku najczęściej przebywa z moim mężem w pracy. Tak więc moje zaległości blogowe i ogólnie internetowe są olbrzymie :)
We wrześniu też odbyły się chrzciny Antosia. I tu dochodzimy wreszcie do tematów hafciarskich :)
Planowałam zrobić dziecięciu kartkę, ale w miarę powstawania tego małego hafciku doszłam do wniosku, że wolę nim ozdobić pudełko na chrzcielne pamiątki moich chłopców.

Już w trakcie wyszywania pożałowałam decyzji o wyborze kanwy rustico. Zasugerowałam się zdjęciem gotowego haftu a potem stwierdziłam, że biały len byłby jednak odpowiedniejszy. Ale mamy co mamy ;) Hafcik podoba mi się i tak.
 Zależało mi, żeby zaproszenia dla gości były wyjątkowe i ręcznie robione. Muszę przyznać, że namęczyłam się nad nimi, chociaż ilość nie była jakaś powalająca ;)

Po głębszym zastanowieniu doszłam do wniosku, że praca z papierem zwyczajnie mnie nie relaksuje. O ile nad haftem czy szydełkowymi robótkami mogę siedzieć godzinami i traktuję to jak najlepszy odpoczynek, to wycinanie i klejenie jest dla mnie po prostu żmudnym zajęciem :) Za to gotowe papierowe twory podziwiam i coraz bardziej mam świadomość, że spod moich rąk to raczej takie cuda nie wyjdą ;)

Pozdrawiam mocno :)